Sława na początek
Obudziły mnie blade promienie słońca. Jak na połowę września, słońce się nie oszczędzało. Otworzyłam mozolnie oczy i zamrugałam. Przy moim łóżku, a właściwie łożu, stał mój osobisty lokaj, Kevin. Miał na sobie codziennie ten sam strój, chociaż wiele razy namawiałam go, aby włożył coś innego, lepszego. Wstając moje stopy automatycznie weszły w papucie, które stały obok łoża z baldachimem. Kevin narzucił na moje nagie ramiona szlafrok. Udałam się, jak co rano, do mojej łazienki, a przy wejściu powitał mnie błogi zapach płatków róż. Zapewne pokojówka wrzuciła kilka do mojej kąpieli. Zrzuciłam z siebie szlafrok oraz pidżamę i zanurzyłam się w gorącej, pełniej piany i bąbelków, wodzie. Tak. To jest to, ale zaraz. Nie przedstawiłam się. No, więc tak…
Nazywam się Alice. Alice Bosse. Mam 17 lat. Jednym słowem, jestem DZIANA. Urodziłam się w bardzo bogatej i sławnej rodzinie. Moja matka, Michaela Bosse, jest wielką aktorką. Mój ojciec, Gerard Bosse, jest prezydentem Nowego Jorku. Nigdy nie ma dla mnie czasu, tak jak matka, ale mi to nie robi większej różnicy. Jestem jedynaczką, więc mam wszystko, czego zapragnę. Nigdy mi niczego nie brakuje. Moja ciotka, czyli siostra taty, twierdzi, że jestem zbyt rozpieszczona i zrobiłam się straszną egoistką. No cóż, bywa. Owszem, jestem rozpieszczana i egoistyczna, ale to mi nie przeszkadza. Nie mam, jako takich przyjaciół, ale mam w „swoim gronie” trzy dziewczyny, które pójdą za mną w ogień, ale niestety, chyba nie za mną, tylko za moją kasą. Nie mam żadnego chłopaka, bo żaden jeszcze nie miał odwagi, żeby mnie gdzieś zaprosić. Kiedyś sobie przysięgłam, że nie będę się uganiać za chłopakami. To ich rola, zdobyć dziewczynę. Te trzy dziewczyny, które udają moje najlepsze przyjaciółki to: Holly Swam, dziewczyna którą znam praktycznie od zawsze. Gdy byłyśmy małe zawsze się razem bawiłyśmy. Nie ma bogatej rodziny, ale jest naprawdę przesympatyczna i miła. Moje zupełne przeciwieństwo, ale ją lubię. Zawsze poprawi mi humor, więc z nią umawiam się, kiedy mam zły dzień, albo coś mi nie wyszło, a ona mnie pociesza. Jest również Angelica Haywet. Wredna i samolubna. Jesteśmy podobne do siebie jak dwie krople wody. To znaczy z charakteru. Moje długie, smukłe, zgrabne nogi, w porównaniu z jej krótkimi i strasznie chudymi, są idealne. Natomiast włosy – moje jasne i długie, a jej krótsze brązowe… Wiadomo, o co chodzi. Z nią spotykam się, kiedy chcę iść na imprezę i nie potrafię się wyszykować. Pomaga mi we wszystkim, a przy tym obgadujemy każdą osobę, która również ma iść na tę imprezę. Przy niej czuję się bardziej pena siebie. Ostatnią z moich kompanek jest Sharon Taneved, nastoletnia modelka. To z nią zadaje się najczęściej i najbardziej. Darzę ją największym zaufaniem. Nie mówię jej oczywiście wszystkiego, ale ona również nie mówi mi całej prawdy. Jest wyższa ode mnie i ma miedziane, lekko czerwone włosy. Jednak nikt nie śmiałby nazwać ją rudą. Jest strasznie wyszczekana i potrafi dogadać każdemu, kto jej lub mi coś zrobi. Jedyna z naszej czwórki (spotykamy się również razem) ma chłopaka. Też jest modelem i jest naprawdę bardzo przystojny. Lewis Vans. Jego rodzina założyła firmę Vans, stąd te nazwisko. Wysoki, niebieskooki blondyn, czyli „ideał” chłopaka. Wredota u niego jest wrodzona, jednak traktuje mnie jak koleżankę i zawsze jest dla mnie nawet miły. Gdybym nie była dziana, a moi rodzice nie byli popularni, nie traktowałby mnie tak ulgowo. Oprócz tych trzech „psiapsiółek” mam również prawdziwego przyjaciela. Ryan McBann jest moich najlepszym przyjacielem. Mówimy sobie większość rzeczy, ale mimo wszystko nie ufam mu w pełni. Jest strasznym plotkarzem, zresztą ja także, ale jeśli powiesz mu jakiś sekret, może się to źle skończyć. Przystojny, jak każdy sławny gość. Jest gitarzystą w zespole „Victors Yorks”. Zespół jest znany, ale nie aż tak jak na przykład „30 seconds to Mars”. Daje mi zawsze kilka darmowych biletów na ich koncerty. Kilka razy byłam i muszę przyznać, że wiedzą, co to muzyka. Przedstawiłam jedynie 1/10 mojego codziennego życia, więc oczekujcie, że dowiecie się jeszcze wiele innych ciekawych rzeczy na mój, i nie tylko mój, temat.
Tak, więc po kąpieli poszłam do mojego pokoju, ubrać się. Ubierałam się w najlepszych sklepach Nowego Jorku. Czasami leciałam odrzutowcem do Los Angeles, Paryża lub do Madrytu na jakieś konkretniejsze zakupy. Uczesałam się, pomalowałam jak zawsze i zeszłam szerokimi na 100 metrów schodami, przechodząc przez ogromny hol, do jadalni, gdzie czekało na mnie już śniadanie. Na stole leżała filiżanka białej kawy, croissant na talerzyku, miód w słoiczku, kanapka z sałatą, pomidorem, szynką, masłem i zielonym ogórkiem, kubek parującej herbaty, moje ulubione czasopismo, z którego dowiadywałam się o najnowszych wydarzeniach z całego świata cele brytów. Pokojówki i lokaje, wyjątkowo się denerwowali i wpadali na siebie, co chwila. Usiadłam i niemal natychmiast podszedł do mnie lokaj o imieniu Milton.
- Pan Prezydent, prosi Panienkę Alice, aby zaraz po szkole wstąpiła do niego. Musi coś Panience przekazać. Później będzie Panienka mogła robić, co zechce. – Powiedział sztywno i stanowczo lokaj.
- Dobrze, wstąpię do niego. Możesz iść. – Odparłam chłodno. Nie przywiązywałam się do służby zbytnio, ponieważ ojciec ciągle kogoś zwalniał i zatrudniał. Zjadłam śniadanie, a wstając od stołu skierowałam się od razu do wyjścia. Na zewnątrz czekało już czarne BMW, a w nim szofer, który zawsze zawoził mnie do szkoły. Wracałam na piechotę. Szofer otworzył mi drzwi do samochodu, a ja wsiadając zauważyłam swoją torbę z książkami. Dzisiejszego dnia miałam zaledwie trzy godziny zajęć. Był piątek, a w piątki były tylko lekcje językowe. W moim przypadku był to francuski, hiszpański i polski. Wybrałam polski, ze względu, że dowiedziałam się o swoich polskich korzeniach. W przyszłe wakacje mam jechać zwiedzić Polskę. Nim zdążyłam się wygodnie posadzić, szofer zaparkował auto na szkolnym parkingu. Spostrzegłam Sharon stojącą razem z radosną i uśmiechniętą Holly. Sharon zachowywała się nieco sceptycznie do Holly, ale jeśli ja pozwalałam Holly przebywam w swoim towarzystwie, ona także ją tolerowała.
- Alice! Miło Cię widzieć! – Zaćwierkała Holly, tuląc mnie.
- Witaj Holly! – Odpowiedziałam wesoło. – No, ale dość już tych czułości. – Powiedziałam, a ona błyskawicznie odsunęła się, żeby zrobić miejsce Sharon.
- Cześć kochana! – Ucałowała mnie Sharon. Wskazała głową szkołę i poszłyśmy w tamtym kierunku. Ubrałam się dzisiaj normalnie, jak na mnie. Myślałam, że nawet przeciętnie, ale kiedy zauważyłam, że większość chłopaków patrzy właśnie na mnie, zarumieniłam się lekko. Szłam z wysoko uniesioną głową, jak przystało na córkę Prezydenta.
- Hej, Alice. Wyglądasz prześlicznie. – Odwróciłam się i zobaczyłam Zayna Blake’a. Muszę przyznać, że jego czarne włosy zostały ułożone dzisiejszego dnia idealnie. Ten chłopak od lat próbował mnie zainteresować swoją osobą, ale no cóż. Nie udawało mu się.
- Dzięki. – Rzuciłam i poszłam prędko pod moją salę, ponieważ zadzwonił dzwonek. W szkole nie miałam wcale „forów”, dlatego że mój ojciec był kimś ważnym. Byłam traktowana normalnie. Jak wszyscy.
- Niech wszyscy zajmą swoje stałe miejsca. Tak, Allere, ty również. – Lodowaty ton naszej wychowawczyni mówił sam za siebie. Roman Allere to zwyczajny buntownik tylko, że popalić daje najbardziej nauczycielom. Stąd takie zdanie o nim, od naszej ukochanej pani Sorenson. Uczy wychowania do życia w rodzinie i języka hiszpańskiego.
- Dzisiejsza lekcja będzie dotyczyć kultury hiszpańskiej. Dowiecie się nieco o świętach i tradycjach w Hiszpanii. Otwórzcie książki na stronie… - W takich momentach zazwyczaj się wyłączam. Wiem na ten temat wszystko, ponieważ jeździ się do tego kraju przynajmniej pięć razy do roku. Reszta lekcji przebiegła szybko i bez większych trudności. Wychodząc ze szkoły przypomniałam sobie, że muszę wstąpić do biura ojca. Pożegnałam się z dziewczynami i udałam się w miejsce docelowe. Miałam jedną słuchawkę w uchu, ale wyraźnie usłyszałam, jak ktoś mnie woła po imieniu. Odwróciłam się i zobaczyłam Ryana biegnącego w moją stronę.
- Hej! Co tam u Ciebie? Gdzie idziesz? – Przytulił mnie na powitanie Ryan. Zawsze zadawał dużo pytań, ale mi to nie przeszkadzało.
- Mój tata chce ze mną o czymś porozmawiać. A Ty?
- Idę na autobus, ale skoro mam szansę na przebywanie w Twoim towarzystwie, to się przejdę. – McBann obdarzył mnie jednym z tych swoich „powalających” uśmieszków, które zwalały inne dziewczyny z nóg. Jednak nie mnie.
- Jak myślisz, czego chce od Ciebie ojciec? – Spytał grzecznie, jak na niego.
- Nie mam bladego pojęcia, ale mam nadzieję, że nie zajmie mi dużo czasu. Dzisiaj Thomas Right organizuje przyjęcie urodzinowe w swoim penthausie w Whitehall. Nie idziesz?
- Przyjdę, ale trochę później. Umówiłem się z Katty Landgrad. – Mówiąc to, wydawał się podekscytowany.
- To wspaniale, że się cieszysz, ale wiesz, że jej nie lubię. – Od lat działała mi na nerwy. To jedyne, na czym potrafi grać. Od zawsze była moją rywalką we wszystkim. Konkursy piękności – zawsze miejsce I egzekwo. Kiedy ja się zgłaszam do odpowiedzi, ona również. Po prostu jej nie znosiłam. Nie podobało mi się, że Ryan się z nią umawia, ale cóż… To jego sprawa.
- Wiem, że nie przepadacie za sobą, ale jak będziemy razem, to będziecie spędzać ze sobą więcej czasu i może się polubicie… - Jego wypowiedź przerwał mój wybuch śmiechu. Myślałam, że żartował, ale jego wyraz twarzy mówił, co innego.
- Ty na serio? Niemożliwe, kochany. – Powiedziałam już na poważnie.
- Ale nawet nie spróbujesz? – W jego oczach dało się dostrzec cień szansy.
- Nigdy nie spróbuję. Zapamiętaj to dobrze, a poza tym, myślałam, że Katty też będzie na imprezie…
- Mamy potem tam wstąpić… - Odparł Ryan.
- No dobra, tylko trzymaj ją ode mnie z daleka. – Pogroziłam mu palcem i oboje się roześmialiśmy. Szliśmy jeszcze kawałek, ale musieliśmy się pożegnać, bo biuro ojca było w budynku obok.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz