Stracona
- Dzień dobry, Panienko Alice. Pan Prezydent już na Panienkę
czeka. Proszę tędy. – Przy wejściu stał strażnik, który zawsze pilnował tych
drzwi. Przynajmniej odkąd pamiętam. Otworzył mi drzwi do gabinetu ojca i
wyszedł. Mój ojczulek siedział zgarbiony nad jakimiś papierami. Zauważył mnie,
dopiero gdy usiadłam naprzeciwko.
- Witaj córciu. Jak w szkole? – Zdjął okulary do czytania i
założył te normalne.
- Dobrze. O czym chciałeś porozmawiać? – Chciałam to mieć
jak najszybciej za sobą.
- Chciałem się dowiedzieć, ile wydałaś w tym miesiącu.
- Nie dużo. Nie wyjeżdżałam na zakupy w tym miesiącu.
Zaopatrzyłam się w poprzednim. – Dało się wyraźnie odczytać z twarzy mego ojca,
że czuje ulgę.
- To dobrze, bo będziesz potrzebować więcej pieniędzy.
Chciałbym, abyś znalazła pracę. Chociaż dorywczą. Nie będziesz dostawać już
takich sum jak przedtem, ale będą nadal pokaźne. – Ja miałam znaleźć sobie
pracę? Mój tata oszalał. Ja miałabym pracować? Niedorzeczność.
- Chwileczkę. Ja? Ja i praca? Chyba coś ci się pomyliło,
tato.
- Nic mi się nie pomyliło. Masz znaleźć pracę, albo
dostaniesz zakaz na wszystkie imprezy do końca roku. Początkiem października
zaproszę Cię ponownie na taką rozmowę. Opowiesz mi o swojej pracy. Bez
dyskusji. Do widzenia. Możesz wyjść. – Tata zawsze kończył rozmowy w ten
sposób, nie dając mi dojść do słowa. Milcząc, wyszłam przed budynek. Szofer na
mnie czekał, więc wsiadłam bez wahania do samochodu. Postanowiłam na razie się
tym nie przejmować i napisałam do Angeliki i Sharon, żeby do mnie przyszły.
Trzeba było się szykować na imprezę.
- Na pewno chcesz założyć właśnie TĘ sukienkę? Jesteś pewna?
– Spytała wątpliwie Angelica Sharon.
- Tak, chcę ją założyć.
- Ja uważam, że idealnie pasuje, ale do Angeliki. –
Stwierdziłam. Przygotowania trwały na dobre. Nie miałyśmy jedynie fryzur, ale
to była drobnostka.
- Idziemy, czy nie? – Spytałam wreszcie, po 5 godzinnych
przygotowaniach.
- Tak, tak, idziemy. Sharon szybciej. - Sharon potknęła się
na schodach i mało, co a złamałaby obcas. Osobiście wolę trampki, ale obcasy
nie są złe. Moja biała limuzyna czekała na nas przed willą. Szofer otworzył
drzwi i wsiadłyśmy. Zajechałyśmy na miejsce punktualnie. Thomas przywitał nas
szerokim uśmiechem.
- Witajcie dziewczyny. Miło, że wpadłyście. – Uściskał nas
szczerze. Weszłyśmy do wielkiego holu z pozłacanym sufitem i tyloma rzeźbami,
że trudno byłoby je policzyć. Zachwyciła mnie sala imprezowa. Ogromna kula
dyskotekowa wisiała na samym środku pomieszczenia. Lampy lobo zaczęły już
wyświetlać różne kolorowe wzory na ścianach. Parkiet był w kolorze czarnym, zaś
ściany pokrywało coś białego. Wyglądało świetnie. Pod przeciwległą ścianą stał
bardzo drogi sprzęt i oczywiście DJ. W Sali znajdowało się minimum sto osób.
Wszyscy bogaci, naturalnie.
- Nie wiem, jak wy, ale muszę skosztować czegoś z tych
stołów po lewej. – Rzekła Holly. Także spostrzegłam długi stół z wieloma
przystawkami, pączem i innymi przekąskami.
- Pójdę z Tobą. Muszę się czegoś napić. – Nagle zaschło mi w
gardle. Podeszłyśmy do wazy z pączem, zostawiając Angelicę i Sharon w
towarzystwie Lewisa, chłopaka Sharon. Pijąc zauważyłam, że patrzy na mnie kilku
chłopaków z naszego liceum. Wiedziałam, że podobam się wielu chłopakom. Moja
urodę odziedziczyłam po matce. W końcu aktorka musi być piękna. Zerknęłam na
Holly, kiedy wypatrywała czegoś smakowitego.
- Masz coś dobrego na oku? – Spytałam. Popatrzyła na mnie
miło i z uśmiechem odpowiedziała.
– Na razie nie
zauważyłam nic fajnego. A ty?
– Chyba skuszę się na koreczki owocowe. – Mówiąc to sięgnęłam
po jeden z koreczków na srebrnej tacy. Włożyłam do ust rozkoszny smak kiwi i
banana. Moje ulubione owoce. Holly miała w ustach coś czekoladowego, sądząc po
czymś ciemnym w kącikach jej ust. Muzyka grała dość głośno, ale nie na tyle
żeby zagłuszyć słowa skierowane do mnie.
- Hej. Jestem Peter. – Nieco wyższy ode mnie, może o dwa
centymetry, blondyn o zielonych oczach i zabójczym ciele, powiedział do mnie
zaledwie trzy słowa, a pode mną już uginały się kolana. Nie okazałam tego,
naturalnie. Pierwszy raz, jakiś chłopak wywarł na mnie takie wrażenie.
- Oczekujesz, że się przedstawię? – Od razu pożałowałam tych
słów. Oczy Petera przybrały ciemniejszą barwę niż przed sekundą.
- Przepraszam. Wrodzona wredota. Jestem Alice, miło mi. – Ku
mojemu zdziwieniu podał mi rękę i roześmiał się cicho.
- Nie sądzę, żeby taka piękność była wredna. – Jego słowa
przyniosły mi niewyobrażalną ulgę. I szczęście.
- A ja nie sądzę, żebyś chciał się o tym przekonać. –
Droczenie się z chłopcami, miałam we krwi.
- Może i nie, ale i tak chciałbym z tobą zatańczyć, jeśli
się zgodzisz. - Jego uśmiech mówił sam za siebie. Pokiwałam delikatnie głową,
że się zgadzam. Chwycił mnie za rękę i pociągnął lekko na parkiet. Kiwnął głową
do DJ, a ten puścił jakąś wolniejszą piosenkę. Do tańca dołączyło jeszcze kilka
innych par. Peter objął mnie w tali i złożył moje ręce na jego piersi. Poczułam
bicie jego serca. Było spokojne, w przeciwieństwie do mojego, które w tej
chwili szalało i chciało się wyrwać z klatki piersiowej. Chłopak przysunął
swoje usta do mojego ucha, szepcząc:
- Ślicznie wyglądasz, Panienko Bosse. - Wzdrygnęłam się,
słysząc ten zwrot. Odzywała się tak do mnie tylko służba i ludzie ojca, czy
matki. Nikt nie wiedział, a tym bardziej chłopak ze starszego roku, że mam taki
tytuł. Jednak, gdybym zareagowała, mogłoby mi to popsuć reputację, więc tylko
odparłam:
- Ty również nie wyglądasz najgorzej. - Przy lampach lobo,
nie widziałam dokładnie twarzy Petera, ale poczułam, że się zarumienił, a jego
puls przyśpieszył. Podobało mi się to. Lubiłam jak ktoś się przy mnie
denerwował.
- Pojedziesz gdzieś ze mną? - To pytanie wytrąciło mnie z równowagi.
Przecież w ogóle go nie znałam, a miałam gdzieś z nim jechać. Równie dobrze,
mógłby to być jakiś zboczeniec i porywacz. "Nie, to nie racjonalne."
- pomyślałam. Przecież to zwyczajny nastolatek, fakt, że był dorosły, nic nie
zmieniał.
- Gdzieś, to znaczy gdzie? - Zapytałam nieco zbyt
podejrzliwie.
- Niespodzianka. Powiedz tylko, tak czy nie? - Presja była zbyt
duża. Nigdy nie denerwowałabym się w podobnej sytuacji, ale ten chłopak był
inny niż inni.
- Tak. - Odparłam. Uśmiechnął się szeroko i zaczął iść w kierunku
tylnego wyjścia, zapewne na parking. Zgadłam. Wyszliśmy na chłodne i rześkie powietrze.
Nagle Peter przyciągnął mnie do siebie i namiętnie pocałował. Takiej
namiętności nie zaznałam jeszcze nigdy. Odwzajemniałam każdy jego pocałunek, aż
w końcu oderwaliśmy się do siebie zdyszani.
- Całujesz jakbyś, zajmowała się praniem.
- Co to ma znaczyć? - Jego porównanie było mi nieznane,
obce.
- Dokładnie i delikatnie wieszasz na sznurek, ale gdy już je
ściągasz, robisz to niemal z wściekłością i natarczywością. Podoba mi się. -
Zauważyłam błysk w jego jasno zielonych oczach.
- Pierwszy raz, chłopak jest ze mną taki szczery. Bój się,
nie długo zaznasz mojej szczerości. - Oboje wybuchnęliśmy śmiechem.
- Chodź, mówiłem, że cię gdzieś zabiorę. - Posłusznie
wsiadłam do jego terenówki. Peter świetnie prowadził.
- Dobra, obściskiwaliśmy się już, ale ja nic o tobie nie
wiem. Opowiedz mi coś. - Nalegał chłopak.
- Jestem córką prezydenta Nowego Jorku i aktorki Michaeli
Bosse. Mieszkam w Nowym Jorku i jestem rok młodsza od ciebie. Lubię kiwi i
banany, mam trzy przyjaciółki, Holly, Angelicę i Sharon oraz przyjaciela Ryana.
Jestem rozpieszczona i prawie w ogóle nie znam swoich rodziców. Twoja kolej.
- Nazywam się Peter Voltz, syn dziennikarza i prezenterki
pogody. Tak, wiem interesujące zawody. Mieszkam na Brooklynie. Jestem w
ostatniej klasie, lubię sporty ekstremalne i podróże. Odwiedziłem Sydney w
Australii i kilka państw w Europie. Kocham truskawki. To chyba tyle.
- Nie masz przyjaciół?
- Ach, tak, mam. Thomas Right jest moim jedynym
przyjacielem. No i zapomniałbym, jestem bardzo sentymentalny.
- Naprawdę? Ja też. Moja matka dała mi tę bransoletkę na dziesiąte urodziny. - Pokazałam mu złotą i
delikatną niczym płatek śniegu, bransoletkę z serduszkiem. - Nigdy jej nie zdejmuję.
- Ja dostałem ten naszyjnik od młodszej siostry, kiedy była
strasznie chora. Ma dwanaście lat. - Na jego szyi widniał srebrny łańcuszek z
maleńkim kwiatuszkiem.
- Jak się nazywa? - Zaciekawiło mnie, na co chora była jego
siostrzyczka.
- Megan. Jest moim całym światem. - Zazdrościłam mu
rodzeństwa. Zawsze chciałam mieć młodsze rodzeństwo, ale rodzicie na nic
niemieli czasu, nie mówiąc już o kolejnym dziecku.
- To wspaniale. Na pewno cieszy się, że ma takiego starszego
brata.
- Takiego, czyli jakiego?
- Czułego. Zapewne ma w tobie mnóstwo wsparcia. Jesteś nie
tylko jej starszym bratem, ale również najlepszym przyjacielem. Zazdroszczę
wam. - Jego twarz miała zadowolony wyraz do czasu, kiedy powiedziałam, że
zazdroszczę im tego.
- Nie masz rodzeństwa, prawda? - Zapytał ostrożnie, jakby
wiedział, że mogę go ugryźć.
- Nie, ale... - Nie zdążyłam dokończyć, bo w jednej chwili
straciłam wszystko.