Akademia Lathley
Podróż samochodem ciągnęła się
niemiłosiernie. Jechaliśmy tylko dwie godziny, a miałam wrażenie, że całe
wieki. Oczywiście mój tata, nie przyszedł się pożegnać, wymigując się tym, że
ma dużo pracy. Cały Gerad Bosse. Przyzwyczaiłam się. Przejeżdżaliśmy właśnie
przez ciemny i strasznie gęsty las. W informacjach na temat Akademii pisało, że
naokoło kampusu znajduje się Las Destination. Nie miałam pojęcia, co może oznaczać ta nazwa. Wsiadając do samochodu,
miałam na sobie krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem, ale po jakimś
czasie przebrałam się w dżinsy i bluzę, ponieważ w tej części kraju, lato nigdy
nie osiągnie 25 o C. Już nienawidzę tej szkoły. Dzień przyjazdu
wygląda następująco: zakwaterowanie, apel wstępny, czytanie regulaminu szkoły,
cisza nocna 2230. Nagle, samochód ostro zakręcił i stanął.
- To tutaj,
Panienko Alice. – Za oknem rozciągał się nieziemski widok. Może nie będzie tu
tak źle jak myślałam? Szofer otworzył mi drzwi, a ja wzięłam w rękę torbę podróżną.
Przy głównym wejściu stał wyczekująco dyrektor Albert Grinec. Na mój widok
uśmiechnął się szeroko. Bardzo szeroko.
- Czyżby to
Alice Bosse? Witam w Akademii Lathley! – Uścisnął mnie kruchy, ale wysoki
staruszek o siwej czuprynie.
- Dzień dobry.
– Odpowiedziałam.
- O nie, moja
panno. Tutaj nie mówimy dzień dobry. Wolimy słowo ‘witam’, dobrze?
- Dobrze. –
Zaskoczył mnie tym nagłym „O nie! „. Jakby był kimś z mojej rodziny.
- Chodź za mną,
zaprowadzę Cię do Twojego nowego pokoju. Twoja współlokatorka jeszcze nie
przyjechała, więc masz prawo wyboru łóżka. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo.
Wielkie, mosiężne drzwi, otworzyło nam dwoje umundurowanych Stróży. Staruszek
dreptał na tyle szybko, że musiałam trochę do niego podbiec. Następne, tym
razem szklane, drzwi otworzył sam.
- Budynek Academie, w którym zamieszkasz, jest
tam. – Wskazał wysoki i szeroki budynek w rogu kampusu. – Twój pokój znajduje
się na trzecim piętrze, po prawej stronie. Numer 473. Musisz sobie poradzić
sama, ja muszę pilnie coś załatwić.
- Dobrze… -
Powiedziałam, a dyrektora już nie było. Skierowałam się w stronę Academie. Na dziedzińcu pustka. Wszędzie
pusto i mrocznie. Strasznie. Doszłam do głównego wejścia i zauważyłam, że drzwi
są otwarte. Cisza. Zupełna. Na środku holu wspinały się w górę ogromne schody z
marmuru. Ściany były pokryte białą farbą, a na suficie wisiały dwa ogromne
złote żyrandole. Stwierdziłam, że skoro mam pokój numer 473, to musi to być
czwarte piętro. Moja torba nie była ciężka i bez problemu sobie poradziłam. Na
pierwszym piętrze słychać było kilka śmiechów. Tyle. Kiedy dotarłam na sam
szczyt schodów zerknęłam na pierwsze drzwi z brzegu i jak się okazało był to
schowek na szczotki. Następny pokój miał numer 425. Korytarz na końcu zakręcał,
więc nie wiedziałam, gdzie iść. Po drugiej stronie pierwszy pokój z brzegu miał
numer 450. Szłam więc w prawo, aż znalazłam swój pokój. 473. Otworzyłam drzwi i
uderzyło mnie jasne światło. Słońce świeciło mi prosto w oczy. Odłożyłam bagaż
i zasłoniłam zasłony. Ukazał mi się przytulny pokoik, o wielkim oknie na stronę
lasu. Dwa dwuosobowe łóżka? To miał być pokój dwuosobowy, nie cztero. Nagle
zauważyłam na każdym z łóżek dwie jednakowe, fioletowe koperty. Wzięłam jedną i
przeczytałam list, który znajdował się w środku.
„ Witam serdecznie w Akademii Lathley. W
łazience znajdują się trzy rodzaje farb. Wybierz jeden. Wszystko zostanie ci
objaśnione na apelu wstępnym o godzinie 18.00 na parterze w budynku Academie.
Następnie odbędzie się uroczyste przeczytanie regulaminu szkoły oraz wręczenie
dokładnych planów dnia. Rozgośćcie się, ale pamiętajcie o apelu! „
Dyrektor Albert Griniec
Apel jest o
godzinie 18.00, a jest 16.00. Miałam mnóstwo czasu. Postanowiłam wybrać farbę,
jak polecono mi to w liście. Wchodząc do łazienki poczułam lekki zapach płatków
róż, unoszący się w powietrzu. Oto jakie farby zastałam: zieloną, niebieską i
czerwoną. Wybrałam czerwoną, bo najlepiej do mnie pasuje. Wychodząc
spostrzegłam dwie, drewniane szafy. Otworzyłam jedną z nich, a w niej znalazłam
dwie pary granatowych, batystowych spódniczek przed kolano, jedną czarną i jedną
czerwoną jedwabną spódniczkę oraz jedną szarą flanelową. Do tego cztery białe
koszule z długim rękawem, dwie z krótkim rękawem białe i dwie czarne. Jeden
czarny i jedne szary sweter oraz dwie czarne marynarki. W szufladach były posegregowane
krawaty pod kolor spódniczek i kilka par białych podkolanówek. Na tyle szafy
były trzy pary czarnych balerin. Pomyśleli o wszystkim. Jeżeli chodzi o suknie
na bale i różne przyjęcia, mój stylista będzie przysyłał po jednej na tydzień
przez daną potańcówką.
Poczułam chłodny powiew jesiennego wiatru.
Obróciłam głowę w stronę drzwi do pokoju i zobaczyłam w progu wysoką, szczupłą
dziewczynę o czarnych włosach i śniadej cerze. Miała kolczyk w nosie i przy
wardze. Włosy miała mniej więcej do pasa, tyle, że były spięte w koński ogon. Ubrana
była cała na czarno, poza białą marynarką. W ręku trzymała średnią, czarną
podróżną torbę, którą rzuciła na środek pokoju. Jej spojrzenie powędrowało ku
mnie, a na usta wkradł się szeroki uśmiech.
- Ty jesteś
pewnie Alice? Moja współlokatorka, tak? – Lekko zachrypniętym głosem zwróciła
się do mnie.
- Na to
wygląda. Ty jesteś Charlotte, prawda? – Odrzekłam równie wesoło, jak moja
towarzyszka.
- Mów mi
Charlie, lepiej brzmi. – Mówiąc to, puściła do mnie oczko.
- Hej,
pomyślałam, że skoro zaczynamy nowe życie, wypadałaby jakaś zmiana w wyglądzie!
Co ty na to? I nie przejmuj się tym, że nie przeczyłam listu z koperty, ale mój
brat skończył tę szkołę dwa lata temu i wszystko wiem. Właściwie, to miałam
tutaj nigdy nie trafi, ale moje zachowanie było „skandaliczne” i matka
postanowiła mnie tu wysłać. Ogólnie to jestem bardzo wygadana i dużo gadam, ale
przyzwyczaisz się. Dzisiaj dowiesz się wszystkiego o mnie, a ja o Tobie i
będziemy najlepszymi przyjaciółkami. – Moje zdziwienie musiało być bardzo
widoczne, bo Charlie dodała po chwili ze śmiechem. – Żartuję! Do niczego Cię nie
będę zmuszać, ale powiedz. Masz ochotę na małą metamorfozę? – Czy miała?
Bardzo. Chciałam zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w Nowym Jorku i
okolicach. Chciałam zacząć wszystko od nowa, tak jak Charlie. Przyznam, że
przeraziła mnie trochę jej wypowiedź, ale skoro żartowała… Może to był początek
wielkiej przyjaźni?
- Oczywiście!
Tylko powiedz mi, na czym będzie polegała ta metamorfoza. – Na twarz Charlie
wpłynął figlarny uśmieszek.
- Farbujemy
włosy, blondyneczko! – Wyrzuciła z torby pięć farb, każda w innym kolorze lub
odcieniu. – Wybierz sobie jakąś. Ja chce być… Ruda! – Roześmiałyśmy się
obydwie. Zastanawiałam się dość krótko, jaki kolor chce mieć na głowie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz