Życie Alice jest w ciągłym ruchu. Nie łatwo jest być córką prezydenta Nowego Jorku. Jednak wszystko się zmienia po tragicznym wypadku. Nowe otoczenie i ludzie. Czy to zmieni dotychczasową dziewczynę?

7 listopada 2015


Akademia Lathley

    Podróż samochodem ciągnęła się niemiłosiernie. Jechaliśmy tylko dwie godziny, a miałam wrażenie, że całe wieki. Oczywiście mój tata, nie przyszedł się pożegnać, wymigując się tym, że ma dużo pracy. Cały Gerad Bosse. Przyzwyczaiłam się. Przejeżdżaliśmy właśnie przez ciemny i strasznie gęsty las. W informacjach na temat Akademii pisało, że naokoło kampusu znajduje się Las Destination. Nie miałam pojęcia, co może oznaczać ta nazwa. Wsiadając do samochodu, miałam na sobie krótkie spodenki i bluzkę z krótkim rękawkiem, ale po jakimś czasie przebrałam się w dżinsy i bluzę, ponieważ w tej części kraju, lato nigdy nie osiągnie 25 o C. Już nienawidzę tej szkoły. Dzień przyjazdu wygląda następująco: zakwaterowanie, apel wstępny, czytanie regulaminu szkoły, cisza nocna 2230. Nagle, samochód ostro zakręcił i stanął.
- To tutaj, Panienko Alice. – Za oknem rozciągał się nieziemski widok. Może nie będzie tu tak źle jak myślałam? Szofer otworzył mi drzwi, a ja wzięłam w rękę torbę podróżną. Przy głównym wejściu stał wyczekująco dyrektor Albert Grinec. Na mój widok uśmiechnął się szeroko. Bardzo szeroko.
- Czyżby to Alice Bosse? Witam w Akademii Lathley! – Uścisnął mnie kruchy, ale wysoki staruszek o siwej czuprynie.
- Dzień dobry. – Odpowiedziałam.
- O nie, moja panno. Tutaj nie mówimy dzień dobry. Wolimy słowo ‘witam’, dobrze?
- Dobrze. – Zaskoczył mnie tym nagłym „O nie! „. Jakby był kimś z mojej rodziny.
- Chodź za mną, zaprowadzę Cię do Twojego nowego pokoju. Twoja współlokatorka jeszcze nie przyjechała, więc masz prawo wyboru łóżka. – Mrugnął do mnie porozumiewawczo. Wielkie, mosiężne drzwi, otworzyło nam dwoje umundurowanych Stróży. Staruszek dreptał na tyle szybko, że musiałam trochę do niego podbiec. Następne, tym razem szklane, drzwi otworzył sam.
- Budynek Academie, w którym zamieszkasz, jest tam. – Wskazał wysoki i szeroki budynek w rogu kampusu. – Twój pokój znajduje się na trzecim piętrze, po prawej stronie. Numer 473. Musisz sobie poradzić sama, ja muszę pilnie coś załatwić.
- Dobrze… - Powiedziałam, a dyrektora już nie było. Skierowałam się w stronę Academie. Na dziedzińcu pustka. Wszędzie pusto i mrocznie. Strasznie. Doszłam do głównego wejścia i zauważyłam, że drzwi są otwarte. Cisza. Zupełna. Na środku holu wspinały się w górę ogromne schody z marmuru. Ściany były pokryte białą farbą, a na suficie wisiały dwa ogromne złote żyrandole. Stwierdziłam, że skoro mam pokój numer 473, to musi to być czwarte piętro. Moja torba nie była ciężka i bez problemu sobie poradziłam. Na pierwszym piętrze słychać było kilka śmiechów. Tyle. Kiedy dotarłam na sam szczyt schodów zerknęłam na pierwsze drzwi z brzegu i jak się okazało był to schowek na szczotki. Następny pokój miał numer 425. Korytarz na końcu zakręcał, więc nie wiedziałam, gdzie iść. Po drugiej stronie pierwszy pokój z brzegu miał numer 450. Szłam więc w prawo, aż znalazłam swój pokój. 473. Otworzyłam drzwi i uderzyło mnie jasne światło. Słońce świeciło mi prosto w oczy. Odłożyłam bagaż i zasłoniłam zasłony. Ukazał mi się przytulny pokoik, o wielkim oknie na stronę lasu. Dwa dwuosobowe łóżka? To miał być pokój dwuosobowy, nie cztero. Nagle zauważyłam na każdym z łóżek dwie jednakowe, fioletowe koperty. Wzięłam jedną i przeczytałam list, który znajdował się w środku.

„ Witam serdecznie w Akademii Lathley. W łazience znajdują się trzy rodzaje farb. Wybierz jeden. Wszystko zostanie ci objaśnione na apelu wstępnym o godzinie 18.00 na parterze w budynku Academie. Następnie odbędzie się uroczyste przeczytanie regulaminu szkoły oraz wręczenie dokładnych planów dnia. Rozgośćcie się, ale pamiętajcie o apelu! „

Dyrektor Albert Griniec

    Apel jest o godzinie 18.00, a jest 16.00. Miałam mnóstwo czasu. Postanowiłam wybrać farbę, jak polecono mi to w liście. Wchodząc do łazienki poczułam lekki zapach płatków róż, unoszący się w powietrzu. Oto jakie farby zastałam: zieloną, niebieską i czerwoną. Wybrałam czerwoną, bo najlepiej do mnie pasuje. Wychodząc spostrzegłam dwie, drewniane szafy. Otworzyłam jedną z nich, a w niej znalazłam dwie pary granatowych, batystowych spódniczek przed kolano, jedną czarną i jedną czerwoną jedwabną spódniczkę oraz jedną szarą flanelową. Do tego cztery białe koszule z długim rękawem, dwie z krótkim rękawem białe i dwie czarne. Jeden czarny i jedne szary sweter oraz dwie czarne marynarki. W szufladach były posegregowane krawaty pod kolor spódniczek i kilka par białych podkolanówek. Na tyle szafy były trzy pary czarnych balerin. Pomyśleli o wszystkim. Jeżeli chodzi o suknie na bale i różne przyjęcia, mój stylista będzie przysyłał po jednej na tydzień przez daną potańcówką.
    Poczułam chłodny powiew jesiennego wiatru. Obróciłam głowę w stronę drzwi do pokoju i zobaczyłam w progu wysoką, szczupłą dziewczynę o czarnych włosach i śniadej cerze. Miała kolczyk w nosie i przy wardze. Włosy miała mniej więcej do pasa, tyle, że były spięte w koński ogon. Ubrana była cała na czarno, poza białą marynarką. W ręku trzymała średnią, czarną podróżną torbę, którą rzuciła na środek pokoju. Jej spojrzenie powędrowało ku mnie, a na usta wkradł się szeroki uśmiech.
- Ty jesteś pewnie Alice? Moja współlokatorka, tak? – Lekko zachrypniętym głosem zwróciła się do mnie.
- Na to wygląda. Ty jesteś Charlotte, prawda? – Odrzekłam równie wesoło, jak moja towarzyszka.
- Mów mi Charlie, lepiej brzmi. – Mówiąc to, puściła do mnie oczko.
- Hej, pomyślałam, że skoro zaczynamy nowe życie, wypadałaby jakaś zmiana w wyglądzie! Co ty na to? I nie przejmuj się tym, że nie przeczyłam listu z koperty, ale mój brat skończył tę szkołę dwa lata temu i wszystko wiem. Właściwie, to miałam tutaj nigdy nie trafi, ale moje zachowanie było „skandaliczne” i matka postanowiła mnie tu wysłać. Ogólnie to jestem bardzo wygadana i dużo gadam, ale przyzwyczaisz się. Dzisiaj dowiesz się wszystkiego o mnie, a ja o Tobie i będziemy najlepszymi przyjaciółkami. – Moje zdziwienie musiało być bardzo widoczne, bo Charlie dodała po chwili ze śmiechem. – Żartuję! Do niczego Cię nie będę zmuszać, ale powiedz. Masz ochotę na małą metamorfozę? – Czy miała? Bardzo. Chciałam zapomnieć o wszystkim, co wydarzyło się w Nowym Jorku i okolicach. Chciałam zacząć wszystko od nowa, tak jak Charlie. Przyznam, że przeraziła mnie trochę jej wypowiedź, ale skoro żartowała… Może to był początek wielkiej przyjaźni?
- Oczywiście! Tylko powiedz mi, na czym będzie polegała ta metamorfoza. – Na twarz Charlie wpłynął figlarny uśmieszek.
- Farbujemy włosy, blondyneczko! – Wyrzuciła z torby pięć farb, każda w innym kolorze lub odcieniu. – Wybierz sobie jakąś. Ja chce być… Ruda! – Roześmiałyśmy się obydwie. Zastanawiałam się dość krótko, jaki kolor chce mieć na głowie. 

Brak komentarzy: