Wróg
Ze mną jest coś nie tak? Byłam w tej
akademii już od miesiąca i mnie zna każdy, ja prawie nikogo. Zdążyłam już
poznać mojego śmiertelnego wroga – Melissę Fivxes. Uważa się za lepszą od
wszystkich i ośmiesza każdego. No, może nie każdego. Ten dzień był zwykłym
kolejnym dniem nauki w Akademii Lathley, kiedy podczas obiadu przysiadł się do
naszego stolika, siedziałam przy nim ja, Amanda i Charlie, Dylan Jocks. Bardzo
przystojny i wysportowany szatyn.
- Hej, ty
jesteś Alice, tak? Chyba chodzimy razem na literaturę angielską? Mogę się
przysiąść?
- Hej, jasne,
jeśli dziewczynom to nie przeszkadza. – Jak na jakiś sygnał obydwie zaczęły
kręcić przecząco głowami. Nagle krzesło samo się odsunęło. Osłupiałam. Jak?
Dylan usiadł i położył swoją tacę obok mojej.
- Masz pojęcie
Alice, że na tych lekcjach będziesz tylko ty i ja? – Mówił to zupełnie
poważnie.
- Naprawdę? To…
- Też uważam,
że będzie miło. – Nie to miałam na myśli. Raczej, że to dziwne. Ale nie
chciałam go wytrącać z jego stwierdzenia.
- Co tak
błyszczy? – Spytała Charlie, kiedy do pomieszczenia weszła Melissa. W środku
zrobiło się od razu jaśniej i przejrzyściej.
- Hej, Dylan!
Dlaczego siedzisz przy tym stoliku? – Słowo stolik wyrzuciła z siebie jakby
miała zwymiotować. Czarne loki sięgały jej do pasa, a permanentne rzęsy były
strasznie długie. Stanowczo za krótka spódniczka pokazywała trochę za dużo.
- Melisso, nie
muszę zawsze siedzieć przy waszym stoliku. – Pełne opanowanie. Jak on to robił?
- Niech ci
będzie. – Mówiła teraz pretensjonalnym tonem i Dylan to dobrze wiedział. Odeszła powoli i usiada zgrabnie na swoim
miejscu.
- Przepraszam
za nią. Jest strasznie zazdrosna, a nawet nie jesteśmy razem. – Mówiąc to śmiał
się cicho.
- Wydaje
się taka pewna siebie, że mam ochotę aby
jej buźka spotkała się z betonem. – Charlie zawsze umiała tak zagadać, żeby
rozluźnić atmosferę.
Właśnie stałam
w kolejce do oddania tacy, kiedy cała góra sałatki owocowej spadła mi na głowę.
Mówiąc spadła, mam na myśli, że ktoś ją na mnie zrzucił.
- O Boże, nic
ci nie jest? Niezdaro, zniszczyłaś moją sałatkę! – Melissa po prostu prosiła
się o rewanż. Chwyciłam swój niedopity koktajl jagodowy i wylałam go na jej
śliczną fryzurkę.
- Ojej, masz
coś na włoskach skarbie! – Przypomniały mi się czasy w Nowym Jorku… Wtedy byłam
taka wredna na co dzień.
- Ty mała
szmato! Jak śmiesz! – Twarzyczka Melissy przybrała purpurową barwę, a fryzura…
oklapła.
- Myślisz, że
przejmę się twoimi wyzwiskami? Proszę cię. – Odłożyłam tacę i wyszłam z
jadalni. Na dworze akurat lało jak z cebra, więc włosy i ubranie zostały
oczyszczone z ohydnej sałatki Melissy. Tak oto zdobyłam pierwszego wroga w
akademii.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz