Życie Alice jest w ciągłym ruchu. Nie łatwo jest być córką prezydenta Nowego Jorku. Jednak wszystko się zmienia po tragicznym wypadku. Nowe otoczenie i ludzie. Czy to zmieni dotychczasową dziewczynę?

13 grudnia 2015


Wróg

    Ze mną jest coś nie tak? Byłam w tej akademii już od miesiąca i mnie zna każdy, ja prawie nikogo. Zdążyłam już poznać mojego śmiertelnego wroga – Melissę Fivxes. Uważa się za lepszą od wszystkich i ośmiesza każdego. No, może nie każdego. Ten dzień był zwykłym kolejnym dniem nauki w Akademii Lathley, kiedy podczas obiadu przysiadł się do naszego stolika, siedziałam przy nim ja, Amanda i Charlie, Dylan Jocks. Bardzo przystojny  i wysportowany szatyn.
- Hej, ty jesteś Alice, tak? Chyba chodzimy razem na literaturę angielską? Mogę się przysiąść?
- Hej, jasne, jeśli dziewczynom to nie przeszkadza. – Jak na jakiś sygnał obydwie zaczęły kręcić przecząco głowami. Nagle krzesło samo się odsunęło. Osłupiałam. Jak? Dylan usiadł i położył swoją tacę obok mojej.
- Masz pojęcie Alice, że na tych lekcjach będziesz tylko ty i ja? – Mówił to zupełnie poważnie.
- Naprawdę? To…
- Też uważam, że będzie miło. – Nie to miałam na myśli. Raczej, że to dziwne. Ale nie chciałam go wytrącać z jego stwierdzenia.
- Co tak błyszczy? – Spytała Charlie, kiedy do pomieszczenia weszła Melissa. W środku zrobiło się od razu jaśniej i przejrzyściej.
- Hej, Dylan! Dlaczego siedzisz przy tym stoliku? – Słowo stolik wyrzuciła z siebie jakby miała zwymiotować. Czarne loki sięgały jej do pasa, a permanentne rzęsy były strasznie długie. Stanowczo za krótka spódniczka pokazywała trochę za dużo.
- Melisso, nie muszę zawsze siedzieć przy waszym stoliku. – Pełne opanowanie. Jak on to robił?
- Niech ci będzie. – Mówiła teraz pretensjonalnym tonem i Dylan to dobrze wiedział.  Odeszła powoli i usiada zgrabnie na swoim miejscu.
- Przepraszam za nią. Jest strasznie zazdrosna, a nawet nie jesteśmy razem. – Mówiąc to śmiał się cicho.
- Wydaje się  taka pewna siebie, że mam ochotę aby jej buźka spotkała się z betonem. – Charlie zawsze umiała tak zagadać, żeby rozluźnić atmosferę.
Właśnie stałam w kolejce do oddania tacy, kiedy cała góra sałatki owocowej spadła mi na głowę. Mówiąc spadła, mam na myśli, że ktoś ją na mnie zrzucił.
- O Boże, nic ci nie jest? Niezdaro, zniszczyłaś moją sałatkę! – Melissa po prostu prosiła się o rewanż. Chwyciłam swój niedopity koktajl jagodowy i wylałam go na jej śliczną fryzurkę.
- Ojej, masz coś na włoskach skarbie! – Przypomniały mi się czasy w Nowym Jorku… Wtedy byłam taka wredna na co dzień.
- Ty mała szmato! Jak śmiesz! – Twarzyczka Melissy przybrała purpurową barwę, a fryzura… oklapła.
- Myślisz, że przejmę się twoimi wyzwiskami? Proszę cię. – Odłożyłam tacę i wyszłam z jadalni. Na dworze akurat lało jak z cebra, więc włosy i ubranie zostały oczyszczone z ohydnej sałatki Melissy. Tak oto zdobyłam pierwszego wroga w akademii.


~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~


Brak komentarzy: