Kartka z pamiętnika
"Alice, zostaw te motyle!" Te słowa słyszałam od dziecka. Kochałam
bawić się z nimi, biegać, gonić je. Jednak pewnego razu, udało mi się złapać
jednego. Nie chciałam go wypuścić i trzymałam go w słoiku przez kilka dni.
Wszystko byłoby dobrze, gdyby w wieczku zrobione były dziurki, przez które
wpływałoby powietrze. Motylek nagle przestał latać, odetchnął ostatni raz,
poczym złożył skrzydełka, które już nigdy nie zostały wprawione w ruch. Nie
wyrzuciłam, ani nie zakopałam mojego małego kolegi. Schowałam słoik w jedyne
miejsce, o którym nikt poza mną nie wiedział. Przez wiele lat dawałam tam
wszystkie rzeczy, które przypominały mi o czymś. Motyl był wspomnieniem mojej
lekkomyślności. Przestrogą na moje przyszłe życie. Szkoda, że nie dało się
schować mojej mocy. Byłaby wspomnieniem bólu i cierpienia, trudu i zapału,
smutku i rozpaczy, radości i uśmiechu oraz śmiertelnego niebezpieczeństwa.
Kiedy człowiek trafia za kratki,
ma dużo czasu na przemyślenia. Najwięcej myśli krąży wokół błędów, które
popełniliśmy. Najgorsza jest myśl, że nie ma odwrotu. Nie pozbędziesz się świadomości,
że nie masz już nikogo, bo wszyscy... odeszli. Zostawili cię zupełnie samą, na
tej krętej drodze, jaką jest życie. Musisz stawiać jeden krok za drugim, choćby
nie wiem co, dążyć do upragnionego celu... a co jeśli nie ma się celu? Co
jeżeli jest się nieudacznikiem i nie potrafi się nic zrobić dobrze? Właśnie
takie myśli nawiedzają mnie od kiedy wszyscy odeszli. Znajomi i przyjaciele na
wieść o losie moich rodziców woleli trzymać się ode mnie z daleka. Zrobiłabym
to samo. Nikt nie wie co się stało i co się nadal dzieje w mojej głowie. Po
wielu badaniach lekarze stwierdzili, że jestem całkowicie zdrowa. Nic mi nie
dolega. Sąd nie był zadowolony wynikiem. Władza wolałaby zwalić wszystko na
niebezpieczną chorobę mózgu i mieć to z głowy. Ukarać mnie śmiercią i nie
przejmować się konsekwencjami. Tak, ja też wolałabym to, niż siedzieć 24h na
metalowej pryczy w towarzystwie umywalki i odsłoniętego kibelka.
Co dwie godziny wpada doktor
Hools, żeby porozmawiać o moim samopoczuciu. Jestem w szpitalu psychiatrycznym,
ale moja cela jest oddzielona od innych, ponieważ jestem zagrożeniem dla reszty
pacjentów. Doktor Hools gani mnie, za
nazywanie mojego miejsca pobytu celą. Woli nazwę "pokój". Nigdy nie
mieszkałam w pokoju za kratkami.
- Jak się dzisiaj czujemy, Alice? Coś cie boli? - Codziennie odpowiadam to
samo:
- W porządku. - Chociaż tak na prawdę nic nie jest w porządku. Zabiłam
swoich rodziców! Jak może być w porządku?! Straciłam opiekunów! Rozsadza mnie
od środka i najchętniej roztrzaskałabym sobie głowę o te zakurzoną umywalkę w
"pokoju". Przebywam w tym miejscu od trzech tygodni. Na początku
pierwszego, znalazłam pod pryczą mały metalowy odłamek. Przez dwa dni cięłam
swoje ręce i nogi, aż zemdlałam z powodu utraty zbyt dużej ilości krwi.
Opatrzyli mi rany i odebrali odłamek. Dostawałam przez kolejne cztery dni, po
dwie kroplówki. Żałuję, że nie miałam odwagi przeciąć głębiej. Ale co by mi to
dało? Moja udręczona dusza wałęsałaby się po świecie zupełnie sama, aż odkupi
swoje winy. Jest coś co mnie dręczy od śmierci rodziców. Nie mam już wizji.
Żadnych. Nawet nie śnię. Moje sny to zwykłe czarne tło. Mimo to, w badaniach
nie wyszło, że straciłam moc. W rozmowie lekarzy słyszałam, jak mówią, że moja moc drastycznie wzrosła i
nabrała zmian. Nie wiem co to miałoby znaczyć, ale ja też to czuję. Czuję ogrom
energii, mocy którą trzeba wykorzystać. Nie podoba mi się, że mam chęć
wykorzystać ją na strażnikach, na doktor Hools, na pielęgniarkach i wszystkich,
którzy ode mnie odeszli. Coś się, ze mną dzieje, a nawet najlepsi nie wiedzą,
co mi jest.
1 komentarz:
Bardzo ciekawie piszesz.
Zapraszam do mnie:
zpasjablog.blogspot.com/?m=1
Prześlij komentarz