Wahyu
Po tym jak chłopak odszedł szybkim
krokiem, dyrektor wskazał ręką, bym poszła za nim. Otworzył mi drzwi do
gabinetu. Jego wnętrze promieniało blaskiem, a mahoniowe półki na książki były
zapełnione po brzegi. W lewym rogu pomieszczenia znajdował się niewielki
kominek z marmuru, z którego buchał przyjemny ogień.
- No więc
tak... Zapewne zastanawiasz się, dlaczego, co i jak? Już ci tłumaczę, ale muszę
sprowadzić tutaj wahyu, który nam pomoże... - Zmieszanie na mojej
zaczerwienionej twarzy było zbyt widoczne, co doprowadziło do kolejnych wyjaśnień
pana Griniec. - Ah, przecież nie miałaś jeszcze lekcji o innych snagi. No
trudno, musimy się bez nich obejść jak na razie. O, Jean, wejdź proszę. - Nie,
proszę, tylko nie on. Kiedy się obróciłam, moje marzenia legły w gruzach. Jean
Dent, ten francuz, stał kilka centymetrów ode mnie. Niespostrzeżenie wstrzymywałam
oddech, do chwili gdy przemówił, tym swoim głosem niczym podmuch
najdelikatniejszego wiatru.
- Witam, wzywał
mnie pan. - Mówiąc to, nie odrywał wzroku od moich oczu. Jest w nich coś
nadzwyczajnego? Zwykłe są...
Przynajmniej ja tak uważam. Natomiast jego oczy... Przeszyły mnie na wylot, tak
jak za pierwszym razem. Niesamowita zieleń, mówiąca o egzotycznej naturze tego
chłopaka, błądziła właśnie gdzieś po mojej duszy.
- Masz
przyśpieszony puls, nic ci nie jest? - O mój Boże. On do mnie coś powiedział...
Tylko do mnie! Nie, przestań Alice, przecież to tylko kolega ze szkoły, nic
takiego. Chwileczkę, coś powiedział. Ale co to było?
- Przepraszam,
zamyśliłam się. - Starałam się, żeby mój głos nie zadrżał.
- Jean jest
wahyu, a jedną z jego mocy, która nam pomoże to... Jak to nazywasz Jean?
- Wykrywacz
kłamstw. Słyszę bicie twojego serca, Alice. - Mówiąc moje imię użył tego
swojego francuskiego akcentu, przez co, zrobiło mi się strasznie gorąco.
- Więc
zaczynajmy. Usiądźcie. Alice, zadam ci kilka pytań, a ty postaraj się na
wszystkie odpowiedzieć. - Pokiwałam twierdząco głową. - Jean, nasłuchuj. Alice,
oto pierwsze pytanie. Co się działo na lekcji z panią Melson? - Przywołałam w
pamięci wszystko, co się wtedy wydarzyło. Nawet najdrobniejsze szczegóły, takie
jak data zapisana na tablicy.
- Przyszłam do
sali chwilę przed czasem, potem dołączył Dylan...
- Pan Jocks,
czy nie?
- Tak, on.
Rozmawialiśmy trochę, ale pani Melson się nie zjawiła... Kiedy lekcja się
skończyła, spotkałam Charlie.
- Co było
dalej?
- Miała wizję.
Chyba była ona związana z panią Melson, bo zaczęła krzyczeć, że trzeba ją
ratować. Nie wiedziałam co zrobić, więc pobiegłam za nią do lasu. Potem
spotkałam Michaela i ona mi kazał użyć pola... Nic już nie rozumiem! -
Wybuchłam. Nie dałam rady, za dużo wspomnień, słyszałam głosy. Nalot głosów,
każdego rodzaju, powtarzające jedno słowo. MORTEM. Znaczące po łacinie śmierć.
Zatkałam dłońmi uszy, z moich ust zaczął wydobywać się krzyk.
- Alice!
Uspokój się! Wszystko w porządku! - Ten głos dotarł do mnie na długo po moim
ataku.
- Co się
dzieje? Co się stało? - Spytałam Jeana.
- Musisz się zobaczyć
z panną Natalie. Też pan tak sądzi, dyrektorze?
- Tak, tak,
natychmiast.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz